Przechodzę przez pustynię.

Przechodzę przez pustynię… To nie pierwsza pustynia w moim życiu. Jednak po raz pierwszy chcę ją przejść z Jezusem. Staram się patrzeć na te ciężkie dni, jak na szansę zbudowania lepszego życia.

Wiele sytuacji mnie przerasta… Nie wiem komu ufać.. .Czuję pustkę… Noszę w sobie wiele wątpliwości i zranień. W ostatnim czasie nie rozumiem ludzi, ani rzeczywistości, w której żyję . Jednym komentarzem, na który mnie tak naprawdę stać to cisza… Po prostu jestem bezsilna wobec tego wszystkiego…, ale może tak ma być?

Tym razem nie chcę uciekać mimo, że kusi…, bo boli.  Chcę zaakceptować to wszystko co się dzieję choć to trudne…Ustąpić miejsca i dać działać Bogu w tych wszystkich obszarach, zaufać…Rozłożyć ręce i modlić się. Nie mam siły, więc Ty Jezu bądź moją siłą, prowadź mnie dalej w prawdzie. Dziękuję, że Jesteś.

Świadomość czasem boli…

Gdy jest się coraz bliżej Boga , widzi się wszystko wyraźniej…. Widzi się to co piękne i dobre, ale również to co złe…Świadomość czasem boli… Prawda o sobie , innych ludziach i otaczającym świecie bywa smutna i przeraża.

Dlatego pojawia się wtedy, chęć ucieczki w stare schematy i zachowania, bo choć dają one tylko chwilowe ukojenie to są dobrze znane. Kiedyś dziwiło mnie dlaczego ludzie, którzy się nawrócili , mówili o tym , cieszyli się tym , po jakimś czasie wracali do starego życia….teraz chyba zaczynam to rozumieć. Ja przeżywam to teraz….

Na pielgrzymce zetknęłam się z obrazem, który bardzo mnie zabolał… Sprawił, że czuję się oszukana, zraniona i w tym wszystkim bardzo zagubiona. Mimo wszystko to dobrze, chociaż jest mi ciężko… Cieszę się, że mnie to boli , bo to świadczy o tym, że nie rozumiem tego i uważam to za rodzaj patologii.

Pewne sytuacje uświadomiło mi, ile w znajomościach, które uważam/uważałam za ważne jest fałszu… Po raz kolejny Bóg pokazał , mi jak ważna jest prawda w życiu. Wiem, że sama nie dam rady przez to przejść….Proszę Cię Jezu weź mnie za rękę i prowadź . Nie pozwól mi się cofnąć. Nie pozwól mi uciec.

Wybór należy do mnie…

I żyli długo i szczęśliwie… Tak zazwyczaj kończą bajki lub komedie romantyczne. Słyszy się często jednak, że życie to nie bajka, a miłość z rodem z komedii romantycznych jest nie realna. Moim zdanie dużo w tym racji… Mimo wszystko wierzę w szczęśliwe życie i w prawdziwą miłość . Ja zaczęłam szukać tego u źródła.. , którym jest Bóg

Wózek jest często kojarzony z dramatem i nieszczęściem. Przeszkodą do odnalezienia prawdziwej miłości . Gdy miałam 18 lat zastanawiam nad sprawami damsko- męskimi ponieważ byłam zakochana . Moja mama pokazała mi wtedy, nową perspektywę spojrzenia na moją niepełnosprawności.

Wytłumaczyła mi , że owszem może mi być trudniej znaleźć męża. Na imprezach mogę nie mieć powodzenia , bo facet, który chcę wyrwać laskę na jedną noc raczej nie podejdzie…,ale przecież nie ma czego żałować. Nigdy nie chciałam i nie szukałam takich przygód .

Mogę, więc patrzeć na wózek jak coś co odstrasza mężczyzn lub jak na ochronę przez niedojrzałym chłopcami i złamanym sercem. Wybór należy do mnie…

Bóg jako jedyny potrafi nasze słabości lub ułomność wykorzystać w dobry sposób. Noszę w sobie pragnienie bycia dobrą żoną i matką. Ostatnio przeczytałam , że „Bóg nie daje człowiekowi pragnień, których nie mógłby wypełnić”. Proszę, więc Go codziennie o dobrego męża i uczę się gotować.

Otworzyłam się na Ducha Świętego.

Doszłam do wniosku, że nie doceniałam i nie dostrzegałam Ducha Świętego. Jezusowi mówiłam wielokrotnie tak ,Bogu też, ale Duch Święty, był mi obcy. Nigdy szczególnie Go nie wzywałam i o Niego nie prosiłam. Myślę, że obok lenistwa i stawiania tylko na emocje, to kolejny powód tego czemu  moich  trudności z codzienną modlitwą. Nie zapraszałam do tego Ducha Świętego.

Oczywiście mimo wszystko  działał w moim życiu . Gdy do innych przychodził po przez śmiech czy dar języków do mnie przychodził  z darem oczyszczenia po przez łzy. Ja długo nie widziałam w tym łaski, działania Ducha Świętego. Co więcej, nie akceptowałam tego w sobie. Uważałam to za moją słabość , wadę. „ Boże jaka ze mnie straszna mazgaja”- tak o sobie myślałam. Później stwierdziłam, że trudno… nie lubię moich łez , ale tak mam i muszę z tym żyć…

W październiku zeszłego roku włączyłam się w przygotowania rekolekcji dla młodzieży. Jedno ze spotkań organizacyjnych, wyprzedzała Msza Święta . Na uwielbienie , zespół zaczął śpiewać „Oceny”. Bardzo uderzyły mnie słowa: „Duchu prowadź mnie gdzie wiara nie ma granic. Daj mi chodzić nad wodami gdziekolwiek mnie zabierzesz. Prowadź głębiej niż pójść mogą moje stopy. Moja wiara się umocni, Twej obecności Boże”

W tamtym momencie zamknęłam oczy ,z których oczywiście pociekły mi łzy i włączyłam się w śpiew. Bardzo dosłownie i wyraźnie wyśpiewałam te słowa szczególnie: „ Prowadź głębiej niż pójść mogą moje stopy”

Z perspektywy czasu widzę i czuję , że wtedy otworzyłam się na Ducha Świętego. A ta piosenka stała się dla mnie szczególną modlitwą. Duch Święty staję mi się bliższy . Proszę o Niego. Zapraszam go do swojego życia, szczególnie do trudnych spraw.

 

 

Dla „dobra sprawy”.

Ostatnio dociera do mnie , że jestem zawiedziona zachowaniem i postawą ludzi , którzy byli lub nadal są w moim otoczeniu. Nie rozumiem ich…. Dostrzegam też ,ile nas różni. Niby wierzymy w jednego Boga , wyznajemy te same wartości, ale… No właśnie jedno się mówi, a drugie robi . Tłumacząc, że czasem tak trzeba dla „dobra sprawy”.

 

Doświadczyłam tzw „ dobra sprawy” , dotkliwie na własnej skórze. Byłam przez około rok w „paczce” ludzi . Wychodziło się razem, rozmawiało ,było super . Z dnia na dzień, zaczęło się coś psuć. Zupełnie tego nie rozumiałam.

 

Okazało się, że wcale nie byłam przez wszystkich lubiana i akceptowana, tak jak mi się wydawało. Nikt nie miał odwagi powiedzieć mi prawdy… Oczywiście, by mnie nie zranić . Dla „dobra sprawy” pewne rzeczy, rozgrywały się ,za moimi plecami.

 

Gdy pewne sytuacje wyszły na jaw, byłam w wielkim szoku. Miałam mętlik w głowie. Zupełnie nie wiedziałam komu ufać i wierzyć. Przez jakiś czas, zastanawiałam się, który uśmiech, dobre słowo itp. , było prawdziwe .

 

Dociera do mnie coraz bardziej , że jedyną osobą, której mogę całkowicie ufać to Jezus. Mogę Jemu wszystko powiedzieć i nigdy nie wykorzysta tego przeciwko mnie. Zawsze mi pomoże w jedyny najlepszy sposób i nigdy tego nie wypomni .

 

Ja często też mówiłam jedno , a robiłam drugie. Od paru miesięcy staram się być odpowiedzialna za to co mówię i tak żyć. Oczywiście z pomocą Boga. Oddaję Mu wszystkie moje sprawy. Zwłaszcza te trudne i co czego nie rozumiem. Ufam , że jak dam Mu się poprowadzić, nie zawiodę się.

„Otworzył” sobie bramy do nieba.

Mój dziadek umarł jak miałam nie całe 13 lat. Był prawdziwym ateista i dobrym człowiekiem. Nie chodził do Kościoła, ale szanował ludzi i wiarę. W żaden sposób mu Kościół nie przeszkadzał, nie walczył z nim. Mówił, że najwidoczniej nie ma „tego czegoś”. Myślę, że chodziło o łaskę wiary.


W swoim ateizmie, był konsekwentny do końca. W hospicjum, ani się nie wyspowiadał, co za tym idzie nie przyjął komunii. Jednak mimo wszystko, spokojnie odszedł dopiero gdy pewien pan zaczął odmawiać Koronkę.



Przez miesiąc dziadek codziennie, śnił mi się. W tych snach: rozmawiał ze mną, pocieszał mnie, ale również prosił o modlitwę . Do dzisiaj jestem przekonana , że to nie były zwykle sny. Gdy ostatni raz przyśnił mi się w ten sposób, podziękował mi i „ pożegnał się” ze mną. Patrzyłam jak idzie w jasność .Następnie obudziłam się ze łzami w oczach. To był trudny czas dla mnie i mojej mamy. 



Po pół roku od tych wydarzeń nasze życie, z totalnego dna, zaczęło się cudem zmieniać na lepsze. Tak jakby dziadek „pogadał” z Panem Bogiem by zrobił u nas „porządki”. 


Jestem przekonana, że ja z moją chorobą to była łaska od Boga i droga zbawienia dla Dziadka. Zaakceptował mnie w pełni , nie chciał w żaden sposób „naprawiać”. Po prostu mnie kochał. Wierzę, że miłością „otworzył” sobie bramy do nieba.



Fundament prawdziwych relacji.

Szczera rozmowa jest to umiejętność, której uczę się teraz przede wszystkim rozmawiając z Bogiem. Staram się być w pełni prawdziwa . Nie ubierać masek ponieważ nie da się uciec przed sobą. ..Gdy mówię do Niego na głos, mam szansę skonfrontować się z prawdą o sobie i moim życiu. Jeszcze raz podkreślę prawda wyzwala.

Dużo prościej jest ,jak wszystko jest w porządku. Trudnościami , problemami i wątpliwościami trudniej jest mi się dzielić , ale to także prawda o mnie . Nie lub takiej siebie , ale to dobrze. Ta niechęć , pcha mnie do pracy nad sobą. Powoduję, że chcę lepiej żyć.

Czasem trudno się zdobyć na taką rozmowę z drugą osobą .Ciężko znaleźć odpowiedni moment i traci się czas… Jednak dla mnie to fundament trwałych i prawdziwych relacji . Zrozumiałam , że przede wszystkim źródłem takich właśnie relacji jest Bóg i najpierw muszę zadbać o tą relację , a Jezus poprowadzi mnie, wskazując mi moje błędy, ale też to co jest dobre.

Jeżeli chodzi o ludzi. Gdy mi się walił świat”, usłyszałam od Księdza: Asia pod Krzyżem, były tylko dwie osoby… Tak to już w życiu bywa, czasem trzeba dużo razy się przejechać, by znaleźć” osoby, z którymi zbuduje się, zdrowe, trwałe i dojrzałe relacje. Obie osoby muszą być dojrzałe i gotowe do podjęcia odpowiedzialności za drugą osobę.

Pielgrzymka- życie w pigułce.

Zaczęłam pielgrzymować wraz z mamą 2003 roku miałam 14 lat. Wyruszyłyśmy wtedy, by podziękować Bogu i Matce Boskiej za cud ,który się zdarzył w naszym życiu. Dla mnie osobiście ten czas, był początkiem świadomego poznawania Boga i wiary. Później pielgrzymowałam, dzięki dobrej woli dziewczyn, które mi pomagały.

 

Jednak zeszłoroczna pielgrzymka, XXII w moim życiu, pod wieloma względami była jakby pierwsza . Z perspektywy czasu widzę , że przede wszystkim pierwszy raz skupiłam się, tak świadomie na tym czasie. Zostawiłam codzienność w domu. Telefon służył mi jako zegarek i budzik. Ważni byli dla mnie ludzie, którzy otaczali mnie w „realu” .

 

Do przeżycia tych dwóch tygodni tak , a nie jak zwykle, „zmusił” mnie kryzys towarzyski. W tamtym momencie, była to dla mnie forma „ucieczki”. Jednak Pan Bóg wie co robi i tylko On potrafi wyciągnąć z każdej sytuacji dobro.

 

Doszłam ostatnio do wniosku, że moje nawrócenie to owoc pielgrzymek, a szczególnie zeszłorocznej. Bo to tam ,na szlaku naprawdę poczułam, że Bóg istnieje. W moim sercu jest pragnienie ,by znów wyruszyć na pielgrzymkę. Przede wszystkim, żeby podziękować, za te pół roku i te wszystkie lata , które prowadziły mnie do tego czasu.

 

Pielgrzymka dla mnie to czas trudny, ale wspaniały. To życie w pigułce. Mogę przeżyć wszystkie możliwe emocje od śmiechu do płaczu. Zrzucić maski ( w przenośni i dosłownie) .Stanąć w prawdzie. Zobaczyć jaka jestem . „ Zostawić” ten świat na dwa tygodnie .To czas dla Boga i drugiego człowieka.

„Postawiłam” na Boga.

„Asia widać, że jesteś szczęśliwa, zmieniłaś się”. Jakiś czas temu , usłyszałam te słowa od bliskiej mi osoby , która zna mnie od lat . Uśmiechnęłam się i pomyślałam : „ to prawda”.

 

To była ważna chwila . Dzień wcześniej, uczestniczyłam w bardzo trudnej dla mnie, rozmowie telefonicznej z osobą, na której mi zależy. Emocje wzięły górę. Usłyszałam parę przykrych słów na swój temat. Ta sytuacja nie była dla mnie szokiem . Przypuszczałam, że może do niej dojść.

 

Wcześniej po czymś takim , zachowywałam się tak, jakbym właśnie, przeżywała największy dramat w moim życiu . Działo się tak ponieważ bałam się, że nie poradzę sobie bez z tej osoby. Opierałam moje życie na , niektórych znajomościach. To był błąd ponieważ inni ludzie, nie mogą być fundamentem, na którym buduję mój świat . Długo mi zajęło,  zanim to zrozumiałam .

 

Pierwszy raz nie spędzam całych dni na analizowaniu. Nie stawiam pytań , nie szukam odpowiedzi. Nie próbuje na siłę tego co się stało „naprawiać”. Oczywiście jest mi ciężko z tą sytuacją . Jednak ważne jest dla mnie to, że jest prawdziwie , a tylko na prawdzie warto coś budować. Akceptuję, więc to co się stało i po prostu żyję dalej. Tym razem „postawiłam” na Boga i oddałam to Jemu. Staram się również , by to On , był fundamentem mojej codzienności.

Moja posługa.

Od czasu do czasu zastanawiałam się nad tym czy jestem komuś naprawdę potrzebna. Czy mogę coś dać innym. Fakt jest taki , że to ja potrzebuję często pomocy od innych .

 

Wdzięczna, często miałam poczucie winy. Dotyczyło to tego, że w pewnych relacjach , miałam wrażenie, że dużo biorę, a niewiele daję. Dlatego wiele rzecz, które mnie raniły czy sprawiały przykrość wolałam przemilczeć. Teraz widzę, że był to błąd.

 

W listopadzie ubiegłego roku uczestniczyłam w warsztatach z modlitwy wstawienniczej . Dostarczyły mi wiele wiedzy teoretycznej. Jednak w tamtym momencie kompletnie nie wyobrażałam sobie tego , że bym mogła poprowadzić taką modlitwę . Chętnie dawałam się modlić innym nad sobą, ale żebym ja modliła się nad innymi to nie…

 

Niedługo potem odbywały się rekolekcje dla młodzieży, w których wzięłam udział jako wolontariuszka i pomagałam w sekcji modlitewnej. Przez pierwszy dzień udało mi się być w parze z ludźmi ,którzy prowadzili modlitwę, a ja „tylko” modliłam się powtarzając za nimi.

 

Na drugi dzień podczas rannej mszy dla wolontariuszy, poprosiłam Boga bym dzisiaj była bardziej przydatna, pomocna. By dał mi odwagę być narzędziem w Jego rękach.

 

Tego dnia „przypadek” sprawił, że to ja nad wieloma osobami prowadziłam modlitwę wstawienniczą. Wieczorem byłam zmęczona, ale też radosna , bo miałam poczucie , że naprawdę się na coś przydałam. Myślę, też, że wtedy pierwszy raz odkryłam moją posługę w Kościele.

 

Jakiś czas temu wrócił ten moment do mnie. Uświadomiłam sobie bardzo mocno, że to co mogę dać innym to czas, szczerość i modlitwę za daną osobę. To niewiele, a jednocześnie bardzo wiele w dzisiejszym świecie.