Wara-ode-mnie !

Czemu kiedyś bałam się ciszy ? Głównie dlatego, że bałam się siebie i tego co mówi mi moje sumienie… Jak wiecie nie zawsze moje życie z Bogiem wyglądało tak jak teraz… Bardzo bałam się samotności. Jest kilka powodów, ale jednym z najważniejszych było to, że przebywanie z sama sobą było ciężkie….

Jak jest teraz ? Znam siebie na tyle, ze nie boję się ciszy, że cisza jest mi potrzebna, by siebie nie zgubić….by stawać przed Bogiem wprawdzie, bez żadnej maski, religijnej, grzecznej dziewczynki, której życie jest antyświadectem wiary dla innych…

Dzięki Bogu nabrałam pewności siebie… wiem jak chcę żyć, o czym marzę, czego się boję, co lubię i czego nie lubię itp…

Kiedyś zastanawiałam się co jest ze mną nie tak, że kolejny człowiek (bliski mi) zranił mnie? Jaka powinnam być, by ludzie nie opuszczali, nie odrzucali mnie ???

Dzisiaj wiem jaka jestem i w jakim kierunku chcę i idę od 3 lat… Dlatego bardzo trudno jest żyć w świecie, w którym ludzkie zachowania wywołują łzy i niedowierzanie, ze można tak się zachować.

Wykazać się brakiem szacunku do nieżyjącego bardzo dobrego człowieka i jego najbliższych… Do tego co przez kilka ostatnich lat zrobił dla innych. Ręce opadają, brak słów…

Pomijając jednak wszystkie emocje, które wzbudzają we mnie ostatnie wydarzenie oraz niezbyt miłe migawki z przeszłości… wiem, że ci ludzie mają duży problem i oby się opamiętali póki czas…

Dziś wiem też, że nie jestem na nikogo „skazana” mimo, że jestem niepełnosprawna i potrzebuję pomocy w pewnym kwestiach. Zaufałam Bogu i oddałam Mu moją przestrzeń.

Dzisiaj są wokół mnie ludzie, którzy doceniają mnie: to kim jestem i jak się zmieniłam. To co robię z moim życiem. Ja to naprawdę czuję… Są też oczy, w których widzę zrozumienie… Jestem w tym wszystkim wolna.

A do tych, których przerasta /przerastało poznanie mnie, lub wydaje się że wiedzą kim jestem, i zwracanie mi uwagi lub „naprawianie mnie” polegało na dowalaniu mi i uprzykrzaniu mi życia – powiem brzydko, ale dosadnie : WARA ODE MNIE !

A ja powiem…

Ostatnio zastanawiałam się nad pewnymi zwrotami, które są powszechnie znane i chętnie powtarzane, ale czy do końca rzeczywiście są prawdziwe? Moim zdaniem: zależy…

„Nigdy nie mów nigdy”- a ja właśnie w pewnych kwestiach powiem: nigdy. Dlatego, że znam siebie i w tym moim życiu trochę przeżyłam, z wielu sytuacji nie skorzystałam (a mogłam), z paru też rzeczy zrezygnowałam, co na tamten moment byłoby pewnie fajne i przyjemne…

Nigdy nie wykorzystałam/nie wykorzystam wiedzy o drugim człowieku, by mu uprzykrzyć życie (nawet jeśli czułabym się zraniona).

Nigdy nie spróbowałam/ nie spróbuję marihuany lub innych narkotyków, nawet z ciekawości… Przeżywanie życia na trzeźwo czasem boli…, ale tylko tak można doświadczać jego blasków i cieni w pełni. Można naprawdę żyć.

Nigdy nie knułam i nie będę knuła jakichś intryg, by coś lub kogoś zdobyć. Kłamstwo i krzywda drugiego człowieka to beznadziejny fundament, który wcześniej lub później runie… Tylko na prawdzie można zbudować coś trwałego i pięknego.

„Idź za głosem serca” – owszem… tylko co my w tym sercu aktualnie mamy … i do czego ten „głos” nas namawia? Bo jeżeli np. do rozwalenia komuś małżeństwa czy związku to coś jest nie tak… a to co czujemy to nie jest miłość… Poza tym serce powinno „współpracować” z rozsądkiem.

Pan Bóg daje zawsze wybór miedzy dobrem, a dobrem. Jeżeli mamy wybrać między dobrem, a grzechem to to nie pochodzi od Boga…

Podobnie uważam jeśli chodzi o zdanie: „ o miłość trzeba walczyć”. Nie do końca … Zdarzają się sytuacje, gdzie kierując się miłością trzeba odpuścić, zrezygnować… Właśnie dlatego, że nam zależy na dobru i szczęściu ukochanej osoby.

Jeśli kogoś kochasz daj mu wolność. Gdy wróci -zostanie z Tobą na zawsze. Jeśli nie wróci, nigdy nie był Twój.”

Jak- zamurowani.

Gdy do kin weszła „Pasja” Mela Gibsona miałam 16 lat. Jeden z obrazów, który mocno zapadł mi w pamięć. W sumie dwa momenty, które stworzyły mi jeden obraz, który do dzisiaj daje mi do myślenia.

Pierwszy moment, gdy już siedziałam na swoim miejscu czekając na seans. Obserwowałam ludzi wchodzących na sale. Jedni głośno się śmiali, trzymając popcorn, colę, drudzy skupieni, dający wrażenie, że wiedzą na jaki film przyszli. Normalny obraz.

Jednak to co zobaczyłam po seansie to mnie zaskoczyło i zastanowiło. Leciały napisy, włączyli światła, a nikt, ale to nikt nie ruszał się z miejsca. Wszyscy siedzieli w miejscu, milcząc… jak zamurowani…

Ja sama wtedy zaczęłam „dotykać”, rozumieć jak wielką ofiarę Jezus poniósł …. Do czego „posunął” się sam Bóg, by mnie zbawić… A gdy ktoś się pytał czy mi się podobała „Pasja”… to nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie… stwierdzając, że nie jest to dobrze zadane pytanie… Później wracając do tego filmu, raz po raz, zaczęłam odkrywać jaki to ważny film…

Przez pierwsze tygodnie po śmierci Jarka, nieustanie towarzyszyła mi jedna scena z „Pasji”. Gdy Jezus upada pod ciężarem krzyża i podbiega do Niego zapłakana Maria. Jezus tłumaczy jej wtedy, że wszystko czyni nowym…

Tak… świat się zatrzymał, świat runął. Ale Jezus przyszedł z prawdą i nowym początkiem relacji, które z bólem serca pożegnałam i zaakceptowałam taki stan rzeczy.

„Wierzę w Ciebie Boże. Zaradź mojemu niedowiarstwu”