Letnie owoce.

Lato kojarzy mi się z wakacjami w Kwidzynie . U moich śp. dziadków. Jeździłam do nich przez kilkanaście pierwszych lat życia. Z działką ,na którą mnie zabierali. Z balkonem w ich mieszkaniu , na którym myślałam o życiu . To tam zaczynałam  swoje przemyślenia przelewać na papier. Z psami ,kotami i końmi, na których jeździłam podczas hipoterapii.

Lato kojarzy mi się z obozami wspólnotowi , gdzie uczyłam się być bez mamy i radzić sobie z tęsknotą itp. No i  z pielgrzymkami, na których zaczęłam świadomie poznawać swoją wiarę,ale też uczyć się radzenia sobie w różnych warunkach . Uczyłam się również prosić o pomoc i przyjmować ją z wdzięcznością.

Paradoksalnie przez większość życia, wakacje były dla mnie czasem bardziej spędzonym z Bogiem niż reszta roku. Był to czas codziennych Mszy Świętych i modlitw. Często w czasie roku szkolnego nie wiele czasu poświęcałam na modlitwę lub wręcz w ogóle.

Ograniczałam się do niezbędnego minimum czyli niedzielnej Eucharystii (chociaż też nie zawsze). Błędnie zakładałam , że w wakacje „nadrobię” wszystkie duchowe zaniedbane i potem się poprawię. No i próbowałam , ale różnie mi to wychodziło.

Dzisiaj wiem , że spędzałam wakacje z Bogiem, ale mało spędzałam z Nim czasu na co dzień . Nie dawałam ,więc szansy, by owoce tego czasu dojrzały . Teraz wiem, że nie warto robić sobie przerwy od Pana Boga, w żadnym czasie .Nie muszę od Niego odpoczywać.

„Przede wszystkim zdrowia…”

Mówi się, że „w zdrowym ciele , zdrowy duch” . A najczęściej składane przez nas życzenia, zaczynają się od „ przede wszystkim zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze”. W pierwszych, jak i drugich słowach jest dużo racji.

Prawdziwości tych słów doświadczamy, gdy zachorujemy. Nie mamy siły i to nas ogranicza. Do takich wniosków dochodzimy również ,gdy jesteśmy bezsilni wobec chorób bliskich nam osób. Co za tym idzie, często załamujemy się i słabnie nasz duch…

Zatem wszystko się zgadza , ale czy na pewno ?

Jestem przykładem osoby , która jest chora, ale jednocześnie cieszy się zdrowiem. Jeżdżę na wózku, ale nie biorę żadnych stałych leków, a od kilkunastu lat jakoś poważnie nie zachorowałam .

Mimo to , (oprócz moich stałych ograniczeń) w dwóch sytuacjach doświadczyłam takiej bezsilności. Po operacji kręgosłupa , gdy przez pewien czas, nie mogła robić przy sobie podstawowych czynności. I gdy miałam kontuzję prawej nogi. Nie mogłam na nią stawiać przez około trzy tygodnie . Tak na marginesie , wtedy zobaczyłam jak potrzebne są mi nogi.

W obu tych przypadkach towarzyszyło mi, delikatnie mówiąc, mocne przygnębienie. To co mi pomogło przetrwać i dojść do swojej „normy” fizycznej , to wiara w Boga.

Jest wiele mocno schorowanych ludzi, którzy są silni duchem i przez to, są szczęśliwi. Zdrowie jest bardzo ważne i trzeba go sobie nawzajem życzyć , ale czy zawsze najważniejsze? Ja ostatnio, przede wszystkim życzę ludziom, silnej wiary w Boga.

W „imię miłości”.

Pamiętam, że gdy dorastałam nie rozumiałam ludzi, którzy w „imię miłości” rozwalali czyjeś małżeństwa , związki itp. Już wtedy wiedziałam (choć mało wiedziałam) , że ja bym tak nie mogła… Nie mogłambym na krzywdzie innych budować swojego szczęście… Słyszałam wtedy, że jestem za młoda, żeby to zrozumieć. Dopiero jak się zakocham to zobaczę, że nic innego nie będzie się liczyło. Myślałam sobie, że może mają rację.

I stało się… Zakochałam się i długo kochałam. I wiem , że nie mieli racji…. Wiem, że „miłość”, która daje nam prawo do zniszczenia komuś małżeństwa czy związku, to nie jest miłość. Gdy to co czujemy, zaślepia nas na tyle, że łamiemy swoje zasady i przekraczamy wszelkie granice to, na pewno nie jest miłość..

Obserwowałam ludzi, ,którzy tłumacząc się prawem do szczęścia, byli zgorszeniem dla mnie i innych. Chwilowe „szczęście” zamieniło się w destrukcyjną siłę , która niszczyła ich od środka. Nie kierowali się rozumem , ani tak naprawdę sercem tylko jeszcze czymś innym. Chyba najbardziej (widząc to z boku) przerażało mnie to, że zachowywali się jak zniewoleni, a powtarzali, że są dorośli ,wiedzą co robią i mam się nie wtrącać.

Ja za taką „miłość” podziękuję. Wolę swoją samotność- stwierdziłam. Ale potem zadałam sobie pytanie : Ale czy to w ogóle miłość? Nie ,przecież wiem, że nie.

Miłość, której ja doświadczyłam nie pozbawiła mnie , ani rozsądku , ani wolności. Pozbawiona była egoizmu. Kierując się właśnie tą miłością, nie złamałam zasad, które już wtedy  wyznawałam . Szczęście tej osoby ,było dla mnie naprawdę najważniejsze. Dlatego uszanowałam drogę po której , wtedy szedł i (choć bolało)to potrafiłam zrozumieć i zaakceptować , ze jego szczęście nie jest przy mnie. Ja po prostu naprawdę go kochałam.

To była bardzo trudna, ale ważna i owocna lekcja miłość,z której do dzisiaj czerpie wiedzę.

Jeśli kogoś kochasz, daj mu wolność. Wróci: będzie Twój na wieki. Nie wróci: znaczy, że i tak nic by z tego nie było.