Wstań i wyjdź.

W życiu na „siedząco” jest jak, w każdym innym życiu wiele odcieni. Do tych jaśniejszych odcieni należy to,że nie trzeba martwić się o miejsce siedzące , bo ma się własne. Nie trzeba też się martwić o to, że w czasie tańca podepczą ci stopy. Ma się darmową komunikacje miejską i tym samym można zapewnić darmowy przejazd znajomemu. Natomiast do tych ciemniejszych odcieni, jeżdżenia na wózku inwalidzkim należą, bariery architektoniczne; schody, progi, krawężniki itp.

Na co dzień się na to nie zwraca uwagi , ani się o tym nie myśli zwłaszcza jak się chodzi. Widać to najbardziej, gdy jeździ się na wózku lub pomaga się takiej osobie niepełnosprawnej. Odczuwa się wtedy , brak wind , podjazdów , krzywe chodniki. Jednak nie ma co za dużo narzekać . Świat się nie dostosuje do nas (choć pomału zmienia się na lepsze) trzeba się dostosować do świata. Trzeba „polubić” schody i inne tego typu przeszkody.

Trzeba odkryć w nich pozytywne strony np. przy pokonywaniu ich często pomagają nam nieznajomi ludzie. Stwarza to możliwość do zawierania nowych znajomości oraz odzyskania wiary w ludzi. Jazdę po krzywym chodniku można potraktować jako masaż ciała.

Życie na wózku, jeżeli masz dystans do swojej niepełnosprawności jest pełne humoru i żartów sytuacyjnych. Zabawne są sytuacje, gdy ktoś do mnie w żartach powie: „wstań i wyjdź” , a potem orientuje się co powiedział , zauważając mój wózek. Widzi mój uśmiech po czym dodaje: „sorry zapomniałem, że jeździsz na wózku”.

Zabawnie, robi się również, gdy ktoś zaproponuje mi żebym usiadła. Takich sytuacji jest na co dzień wiele i wprowadzają dużo uśmiechu. Świadczą o tym, że znajomi zapominają o moim wózku i traktują mnie normalnie.

Ponad to wszystko już od dawna mam swoje własne cztery kółka, na których jeżdżę i nie musiałam robić prawa jazdy (chociaż przydałoby się).

Przecież choroba jest czymś złym…

Około dwóch lat temu na spotkaniu wspólnotowy przy modlitwie dziękczynnej, jeden z uczestników uwielbił Jezusa w chorobie ojca. W tym momencie ktoś zapytał o to, jak można dziękować i uwielbiać Jezusa za chorobę? Przecież choroba jest czymś złym…

Kiedy byłam dziesięcioletnią dziewczynką , siedziałam na wózku przy piaskownicy i obserwowałam moich biegających rówieśników (takie widoki nie wzbudzały we mnie smutku). To był pierwszy moment , który pamiętam, refleksji nad sensem mojej niepełnosprawności. Doszłam wtedy do wniosku , że jestem jaka jestem, bo mam jakąś misję do spełnienia daną mi przez Pana Boga , której nie mogłabym wykonać, będąc zdrową osobom.

Około czterech lat później, zaczęłam się zastanawiać ,do czego mogę zostać powołana ,gdy dorosnę . Myślałam nad życiem zakonnym, małżeńskim lub życiem w samotności. Stwierdziłam wtedy , że jeśli bym miała zostać zakonnicą to Bóg „ nie posadziłby” mnie na wózku. Pozostało w takim razie małżeństwo lub życie w samotności.

Gdy miałam siedemnaście lat, pierwszy raz się zakochałam. Zaczęłam zastanawiać się poważnie nad pewnymi kwestiami nad, którymi wcześniej nie myślałam. W szczególności nad tym, czy ktoś będzie w stanie mnie pokochać taką jaką jestem i założyć ze mną rodzinę? ( to było i nadal jest moim największym marzeniem). Dopiero, wtedy przeżyłam bunt i nie zgodę na chorobę. Zaczęłam też gdybać ,co by było, gdybym była zdrowa…

To był jeden z najcięższych okresów w moich życiu , który przyniósł mi odpowiedzi na parę trudnych pytań (choć nie na wszystkie). Konsekwencją czego , było to , że pierwszy raz spojrzałam na moją niepełnosprawność , jak na łaskę i uwielbiłam Jezusa w swoje chorobie. Nie lubię gdybać i raczej staram się tego nie robić , ale przypuszczam , że gdybym była zdrowa, nie byłabym tym kim teraz jestem.

Myślę , że każdy chory, który wierzy w Boga ma kryzysy , ale i też takie momenty, w który widzi „plusy” swojej choroby. Wiem , że to dziwnie brzmi, bo oczywiście choroby same w sobie, nie są dobre, ale Pan Bóg ma moc przemieniania tego co złe w dobro. Czasem wykorzystuję chorobę do tego by np. pogodzić i zbliżyć rodzinę lub nas nawrócić itp. Wiele ludzi zdrowych, powiedziało mi, że my ludzie chorzy jesteśmy dla nich świadectwem wiary i siły. Patrząc z tej perspektywy można dziękować i uwielbiać Jezusa za chorobę.

Anonimowa postać.

Internet, umożliwia nam dostęp m. in. do szybkiej informacji . Daje nam również możliwość do komentowania wydarzeń oraz umieszczania własnych tekstów. Możemy wyrazić swoje zdanie na na każdy temat.

Niekompetencja w danej dziedzinie nie jest aktualnie przeszkodą w zabieraniu głosu. Przeciwnie – w mediach zdaje się upowszechniać model ” nie wiem , więc się wypowiem „”, Stwierdza Szymon Hołownia w jednej ze swoich książek. Trudno się z nim nie zgodzić. Taką tendencję widzę też w internecie, gdzie możemy być anonimowi.

Często ludzie w sieci pozwalają sobie na o wiele więcej ( jak nie na wszystko ) niż w życiu realnym. Wiemy dobrze o tym, że aby coś skomentować np. artykuł albo wejść w dyskusję na jakimś forum często nie trzeba się nawet rejestrować na danej stronie , a nawet jeżeli trzeba ,to rzadko kiedy należy podać prawdziwe imię i nazwisko. W większości przypadków wystarczy pseudonim. Ta anonimowość moim zdaniem daje użytkownikom „odwagę” do pisania i komentowania wszystkiego co znajduję się w internecie i nie tylko.

Wolności słowa w sieci, ma nierzadko „anonimową postać”.Jako anonimowi użytkownicy internetu, jesteśmy bardzo szczerzy w swoich wypowiedziach , tekstach , dyskusjach i komentarzach. Bardzo łatwo nam oceniać innych ludzi , ich zachowania jak i nie kiedy nawet ich życie.

Zasłaniając się wolnością słowa , przekraczamy granice dobrego smaku. Stajemy się wulgarni i agresywni wobec siebie nawzajem. Szczerość mylimy ze zwykłym chamstwem. Zapominamy o szacunku dla drugiego człowieka. Warto pamiętać ,że internet jest miejscem do wyrażania opinii ,a nie do szkalowania ludzi.

Na własnych stronach, forach , blogach czy też profilach sami wyznaczamy granice wolności słowa . Sami decydujemy co usuwamy , a co zostawiamy. W innych przypadkach, jeżeli tych granic nie wyznacza nam nasze dobre wychowanie i kultura osobista, to wyznaczają nam je regulaminy Jednak mimo wszystko bez wahania są często łamane.

Na rożne sposoby ludzie radzą sobie z łamaniem tych granic. Jedni po prostu kasują np. niestosowne uwagi na swoich blogach, profilach itp. Inni wchodzą w wirtualną dyskusję z anonimami i odpowiadają na obrażające ich komentarze. Kolejnym sposobem jest likwidacja np. swojego profilu na różnych portalach społecznościowych , lub po prostu ignorowanie tych komentarzy.

Uważam , że wolność słowa jest dobra, ale ma swoje granice nawet w sieci. Potrzebne są różne formy cenzury , bo nie każdy pamięta o tych granicach i czasami je przekracza. Jednym z dobrodziejstw internetu jest anonimowość, która dodaje nam odwagi, ale powinniśmy nawet, wtedy brać odpowiedzialność za własne słowa.

 

Kościół- to my.

Wiele się mówi o Kościele złego i dobrego. Dużo się słyszy o moherowych beretach . Aferach, w których głównymi bohaterami są księża . Ludzie , którzy budują swój obraz Kościoła tylko na podstawie doniesień medialnych i plotek, niewiele o nim wiedzą. Ich obraz Kościoła jest wypaczony. Mają w nosie Kościół i księży, ale i tak decydują się na sakramenty(chrzest, bierzmowanie, komunia, ślub) .

Taki sporadyczny kontakt z księdzem to okazja do narzekania. Dlatego , że padają pytania , które w ogóle nie powinny paść, bo co księdza to, czy tamto obchodzi . Przychodzą po „usługę” i powinni ją bez zbędnej gadaniny dostać.

My ludzie uczestniczący w życiu Kościoła, czasem wcale nie jesteśmy lepsi. Też potrafimy między sobą narzekać na parafię i księży. Co prawda bywa w tym dużo racji. Mamy dużo pomysłów na nowe inicjatywy, ale na gadaniu się kończy. Większość z nas nie ma czasu , chęci i odwagi , żeby spróbować słowa przemienić w działanie. Zapominamy ,że to my tworzymy Kościół. Często również brakuje  nam jedności.

Wraz z księżmi możemy przybliży Boga drugiemu człowiekowi i przyprowadzić go do Kościoła ale możemy również zniechęci swoim antyświadectwem, naszym „podwójnym życiem”.

Myślimy sobie : „ Bóg Bogiem, ale życie życiem”. Przecież nie da się , cały czas naśladować Jezusa. Nie rzadko do przykazań Bożych, dodajemy własne „ ale”. Oddzielamy w ten sposób naszą wiarę od naszej codzienności. Idziemy na kompromis ze „złem” dla dobra sprawy . Liczymy na to, że skoro Bóg nas kocha to nam wybaczy, więc nawet nie podejmujemy walki z własnym grzechem….

Owszem Kościół w pewnych sprawach nie domaga. Są księża, którzy często niestety zapominają kim są i kogo „reprezentują”. Zdarza się też tak , że po prostu źle rozeznali swoje powołanie lub pogubili się.

Pomijając jednak emocje , które budzą w nas tacy kapłani, a co za tym idzie Kościół , warto pamiętać , że to nadal tylko ludzie , nam też się to zdarza.

Kościół , jaki my tworzymy jest pełen naszych słabości , ale przede wszystkim pełen Bożej miłości.

Nie tylko my.

„Myślę, że często nie zdajemy sobie sprawy, że dzięki naszym decyzją życie wielu ludzi może ulec diametralnej zmianie. I ciągle te wybory …bo one mogą się okazać znaczące nie tylko dla nas, ale także dla innych, jeszcze dzisiaj, i jutro, i pojutrze …” Cytat ten pochodzi z książki , którą przeczytałam rok temu.

Pamiętam, że jak pierwszy raz przeczytałam ten fragment , zatrzymałam się przez moment nad tymi słowami i zapisałam je sobie. Doszłam wtedy kolejny raz do wniosku, że czasem na własne życzenie komplikujemy sobie życie, konsekwencje czego ponosimy nie tylko my, ale też inni ludzie. Nadal tak uważam. Obserwując życie co niektórych moich znajomych , jak i analizując swoje doświadczenia życiowe.

Wiele rzeczy nie rozumiem , wiele rzeczy mnie boli. Pewne sytuacje, które obserwuję, jak i to co się dzieje na świecie, rodzi we mnie wątpliwości i zwątpienia. Czasem mam wrażenie, że czasy ostateczne są bliżej ,niż dalej. Dlatego muszę dbać o swoją wiarę i relacje z Jezusem (choć to momentami trudne), bo Bóg jest źródłem tego co najlepsze, prawdziwe i trwałe.