Wyrąbane

„O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie. (…)”

Zastanawiam się ostatnio nad fragmentem tego czytania. Czy to jest w ogóle możliwe: nie martwić się? Chyba trzeba by było nic nie czuć i wszystko i wszystkich mieć w dupie, ale to niezbyt dobra droga…

Martwimy się bo na kimś nam bardzo zależy lub na czymś nam zależy, a często nie wiele możemy zrobić. Jutro jest niepewne, a życie jest jakie jest…

Myślę, że nie chodzi tu o to, żeby mieć wyrąbane, nie przeżywać lub udawać, że jest lepiej niż jest, ale o to by o tym wszystkim rozmawiać z Bogiem, oddawać mu to wszystko i nie zatapiać się, ale mieć nadzieję… i robić swoje.

Przypomnij sobie ile już razy nie miałeś siły, nic się nie układało, ile razy się poddawałeś? Ale ktoś… ale coś… i nadal jesteś…

Więc jest nadzieja, że i tym razem tak będzie.

Życzę Ci, żeby nigdy nie zabrakło Ci tej nadziei, a nawet jeżeli to żeby zawsze w pobliżu Ciebie był ktoś kto będzie Ci próbował wlewać w serce tę nadzieję.

Coś nie tak

Dziwię się ludziom, którzy z taką pewnością siebie twierdzą, ze wszystko w ich życiu zależy od nich samych.

A przecież wystarczy, że pociąg będzie miał opóźnienie, na drodze będzie wypadek, zachorujemy lub komuś wyskoczy dodatkowa praca i nasze plany lekko lub diametralnie się zmieniają i to nie z naszej woli…

Może trochę zazdroszczę ludziom, którym wszystkie plany zawsze wypalają, a przynajmniej tak to z boku i z opowieści wynika. Myślę sobie: może faktycznie mają wyjątkowe szczęście, są bardziej ogarnięci niż ja. Może ze mną jest coś nie tak.

Dochodzę wtedy do wniosku, że nie tędy droga, że nie ma co tak rozkminać. Po prostu tak jest, że czasem nie wychodzi…

Mam wiele pomysłów, planów, inicjatyw, od dawien dawna, które nie wypalają, które leżą gdzieś w kącie, mimo starań, mimo tego, że chcę, że czekam… ale czy się doczekam? Nie wiem…

To są momenty, w których czuję się bezsilna i naprawdę mała. Momenty, w których w cała ta prawda w trudny sposób uczy pokory.

I moim zdaniem uczy sensu słów „Jezu Ty się tym zajmij”

Są rzeczy, których możesz się nauczyć tylko w środku burzy, przez którą przechodzisz”

Sielskie życie

„Wiara to bajka, z której się wyrasta, życie ideałami, których nie da się osiągnąć w XXI wieku oraz zwalanie odpowiedzialności za swoje decyzje na Silę Wyższą, która nie istnieje. Ale skoro ludziom jest łatwiej tak żyć… to spoko – niech będą naiwni.”

Skąd się biorą takie opinie na temat nas – wierzących? Być może z powierzchownego podejścia do tematu. Z nieprawdziwego obrazu Boga i kościoła, który niestety i sami my chrześcijanie nosimy w sobie…

Bóg to nie starszy dziadek mieszkający wysoko w chmurach, siedzący na tronie. Trzymający nas pod kloszem, dzięki czemu my – wierzący – mamy sielskie życie i nic złego nam się nie dzieje i nic nie musimy robić…

A Jezus to nie czarodziej, który machnie czarodziejską różdżką, by spełniać wszystkie nasze życzenia.

Chrześcijaństwo to nie bajka, to droga, trudna droga. Zaprasza nas do miłości, ale nie tylko do takiej gdzie czujemy motylki w brzuchu. Uczy przebaczenia, nie zemsty. Uczy pokory, cierpliwości. Stawania w prawdzie i ciężkiej pracy nad sobą. Odpowiedzialności za swoje życie.

Pójście za Jezusem to oddanie pierwszeństwa we wszystkim, to pójście pod prąd.

„Nie mądrość świata tego, Lecz Pana ukrzyżowanego
Głosimy, aż przyjdzie znów.”

Schody

Sprawiedliwość Boża jest nieco inna niż nasza ludzka i dlatego mamy czasem z tym problem… Tak samo jest z perspektywą i pojęciem czasu.

Z jednej strony mamy swoje życie i chcemy doświadczać wszystkiego po swojemu. Chcę, by było tak i tak, i mam do tego prawo bo to moje życie.

No ale jeśli w wolności decyduję się pójść za Jezusem to wiem, że w tych moich planach powinno znaleźć się miejsce na „Bądź wola Twoja”. I tu zaczynają się schody…

Bo czasem nic się nie układa, nic nie rozumiemy i ogólnie myślimy sobie: „No ok, niby wiesz co robisz, ale przynajmniej powiedz mi, Boże: o co w tym wszystkim chodzi?”

A tu czas mija i dalej nic nie rozumiemy.

W obecnej dobie wszystko jest szybsze: Internet, media, laptopy, samochody itp. Świat pędzi coraz szybciej i szybciej, a my wraz z nim, nie mamy czasu i chcemy mieć tu, teraz i natychmiast…

A Bóg jest poza czasem, i ma duuuuużo szerszą perspektywę niż my…

Myślę, że Maryja nie od razu rozumiała wszystko co się działo, ale miała obietnicę Boga i cierpliwie trwała przy Nim robiąc swoje. Nawet sam Jezus, syn samego Boga, potrzebował czasu by dojrzeć i zrozumieć kim jest, by nauczać, by zbawić ludzkość.

Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: «Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy* do mego Ojca?» Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.

Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości*, w latach i w łasce* u Boga i u ludzi.”