Himalaje

W lipcu czekałam z koleżanką na autobus, na dworcu trwała akcja ewangelizacyjna. Po pewnym czasie podszedł do nas pan. Miałam wątpliwości czy z nim rozmawiać, ale pomyślałam sobie, że poświęcę mu chwilę…

Jednak, żeby nie miał wątpliwości z kim ma do czynienia, w pierwszych zdaniach naszej rozmowy, podkreśliłam moją/naszą katolicką tożsamość.
Opowiedział mi historię swojego nawrócenia. Podkreślał, że łączy nas Bóg.

W pewnym momencie pan zaczął sugerować mi, że „źle wierzę”. Stawiając pytania typu: jak mogę świadczyć o Jezusie Chrystusie skoro jeszcze nie przeczytałam Pisma Świętego o deski do deski? Podobno zasmucam tym Ducha Świętego.

A jeszcze na koniec między słowami dowiedziałam się, że mój chrzest w Kościele Katolickim nie jest ważny, (bo w Piśmie Świętym inaczej jest opisany chrzest), więc nie zostanę zbawiona…

Myślę, że obroniłam swojej wiary… nie zapominając o szacunku dla tego pana.
Wiecie, nie jest mi łatwo, targają mną wątpliwości, nie wiem co wiem…, ale to właśnie sakramenty i modlitwy, które oferuje Kościół Katolicki, trzymają mnie na „powierzchni”.

Ja wysłuchałam wiele historii ludzkich. Nie raz, obracało się to przeciwko mnie. Ludzie najpierw gadali na siebie nawzajem, a potem jakby nigdy nic uśmiechali się do siebie, a mnie traktowali jak powietrze lub jedno mówili drugie robili, traktując mnie przy tym nie za fajnie…

Pokazując mi się i z najlepszej i z najgorszej strony. Wspinam się wtedy na Himalaje cierpliwości i wyrozumiałości. Znosić ciosy nie czekając na przepraszam, to wyczerpuje… Ale zawsze staram się zachować szacunek…

Mówią, ze to my – katolicy uporczywie chcemy wciskać ludziom „ jedyną, słuszną prawdę „o Bogu” – to nieprawda…

Przyziemne sprawy

Boże… jestem bezsilna wobec pewnych ludzi, sytuacji, wobec siebie samej… Jestem zmęczona… Dobrze wiesz, że momentami mam naprawdę silne pragnienie Nieba. Chciałabym stanąć z Tobą twarzą w twarz i wszystko zrozumieć… Ale skoro tu jeszcze jestem to proszę: powiedz kim jestem i co mam dla Ciebie zrobić?

Powołanie… Czy rozeznawanie powołania kończy się w momencie wejścia na drogę kapłaństwa czy małżeństwa? Czy tego tylko powinno dotyczyć nasze rozważanie drogi życiowej? Kim mam być? Co mam robić? Warto spojrzeć na to szerzej.

Nie należę i nie należałam do osób, które skrupulatnie planują swoją przyszłość. Moje doświadczenia życiowe pokazują mi (a szczególnie ostatni rok), że plany planami, a życie życiem. Co nie znaczy, że żyję chwilą i nad niczym się nie zastanawiam.

Do samej matury nie wiedziałam co chcę studiować. Wiedziałam tylko tyle, że będzie to kierunek humanistyczny. Ale co to ma być? Ludzie radzili, bym poszła na informatykę. Bo siedzę na wózku i taka praca. Wiedziałam, że to nie jest dla mnie, bo się nigdy nie znałam i nie znam się na komputerach, oprogramowaniach itp.

Dlaczego dziennikarstwo? Po prostu tuż przed maturą wpadła mi do rąk ulotka reklamująca „Dziennikarstwo i Komunikację Społeczną”. Pomyślałam: -Spoko, bo od zawsze lubię pisać. I choć licencjat mam z czego innego, to tak trafiłam i skończyłam dziennikarstwo.

Nie konsultowałam tego z Bogiem, bo nie wciągałam Go długo w tak „przyziemne sprawy”. Ale teraz pytam codziennie (a przynajmniej staram się): Kim jestem? I czego ode mnie oczekujesz?

Może ktoś mnie dzisiaj potrzebuje? A może ktoś nie chce ze mną rozmawiać? Co mam dzisiaj zobaczyć? Co zrozumieć? Obym usłyszała to co do mnie mówisz…

„Gdyś mnie z błota lepił, wiedziałeś, że do błota uporczywie będę wracał.(…)

Pierwszy raz gdy mnie dotykałeś, by już Swoich palców ze mnie nie zdjąć

wiedziałeś kim jestem i dlaczego.”

Przejechać się

Gdy byłam w klasie maturalnej ucząca nas polonistka postanowiła na „ pożegnanie” dać nam parę rad /podzielić się z nami swoimi „ złotymi myślami”.

– Wiecie… wielka miłość jest przereklamowana- stwierdziła.
Pewnie wiele poranionych serc przyznałoby w tym momencie rację. Chociaż wtedy wydała mi się to fałszywa teza to teraz uważam, że jest w tym dużo racji.

Zawsze wierzyłam w miłość. Chociaż tak samo jak miłości, doświadczałam również zranień z powodu jej braku… Z konsekwencjami czego się zmagałam i zmagam…

Jesteśmy powołani do miłości, ale nierzadko jesteśmy beznadziejni w tej miłości . Przerasta nas to. Ranimy albo jesteśmy ranieni. Albo jedno i drugie.

Przypuszczam, ze moja polonistka miała na myśli miłość z hollywoodzkiego love story, które najczęściej kończy się ślubem i słynnym „ i żyli długo i szczęśliwie”. Nie twierdzę, że i takie historie się nie zdarzają… bo się pewnie zdarzają, ale na takich oczekiwaniach i wyobrażeniach można się przejechać…

Zbudowanie trwałych i prawdziwych relacji to ciężka praca. Można się tego nauczyć od Tego, który kocha doskonale zawsze i do końca.

„Będzie sądzić z miłości. Tej najprostszej i tej niełatwej.”

To nie fikcja.

Jak powiedzieć o Bogu innym? Odpowiedzi jest wiele: mówić, śpiewać, pisać itp. A co z ludźmi, którzy twierdzą, że nie mają odwagi, talentów lub po prostu czasu?

Gdy robisz znak krzyża przed posiłkiem, gdziekolwiek byś nie jadł i z kim – mówisz: jestem chrześcijaninem i się tego nie wstydzę.

Gdy mówisz do znajomego księdza, w miejscu pracy (choć nie jest to kościół): „Szczęść Boże” zamiast „Dzień dobry” – mówisz: znam tego księdza, bo chodzę do kościoła.

Gdy odkładasz swoje JA „na półkę” i wpierasz (jak potrafisz) osobę, której się właśnie wali świat na głowę, choć nie była dla ciebie ostatnio zbyt miła – mówisz: jestem uczniem Chrystusa.

Gdy patrzysz na człowieka, który przez swoja błędną decyzje przerwał w nagły sposób życie bliskiej ci osoby i nie czujesz nienawiści, wybaczasz… – mówisz: wierzę w miłosiernego Boga.

Gdy robisz te wszystkie drobne i niedrobne rzeczy na codzień – mówisz: Ewangelia to nie fikcja. Naprawdę da się nią żyć, polecam…

„Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie”