Uparte osły

Znany jest nam wszystkim pewien schemat z komedii romantycznych: on lub ona ma przyjaciółkę/przyjaciela, którego w pewnym sensie nie zauważają, równocześnie zauroczą się w jakiejś piękności lub ciachu i robią wszystko by ziścić swoje marzenia o byciu z tym kimś.

Starania te się opłacają i spełniają się sny naszego głównego bohatera/bohaterki.
Ale im dalej w las tym coraz bardziej się przekonuje, że coś nie gra.

I mamy ten moment/przebłysk, gdy dociera do naszego bohatera/bohaterki, że prawdziwe spełnienie marzeń jest blisko. Zaczyna „widzieć” przyjaciółkę i jedyne co „musi” zrobić to dać szansę. Eh…. piękny obraz, co nie?

Myślę, że nawrócenie to taki moment/przebłysk. Zwłaszcza takie jak moje. My – uparte osły, od zawsze w kościele – przestajemy dostrzegać to co mamy, przestajemy „widzieć” Boga.

Bo przecież „wszystko” już słyszeliśmy, „wszystko” już wiemy i kręcimy nosem… Szukamy, czekamy na coś więcej… Słyszymy i obserwujemy „spektakularne” nawrócenia.

A Bóg jest jak ten przyjaciel/przyjaciółka (z komedii romantycznych) – po prostu jest przy nas w zwykłej codzienności i czeka, abyś przejrzał…

Pierwszy

„Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”

Przypomniałam sobie pewien motyw z dzieciństwa. Miałam może z 10 lat i byłyśmy z moją przyjaciółką fankami „Czarodziejki z Księżyca” (takiej japońskiej bajki popularnej w tamtym latach).

Pokrótce, bajka ta opowiadała o dziewczynie i jej przyjaciółkach, które wiodły na pozór normalne życie, ale miały pewną tajemnicę – ratowały i chroniły świat przed złymi mocami przemieniając się w czarodziejki.
Miałyśmy taki moment, gdy twierdziłyśmy, że my tez jesteśmy takimi czarodziejkami i mamy dostęp do nikomu nieznanego świata…

Dlaczego o tym wspominam? Mój starszy brat zapytał mnie wtedy jak mogę wierzyć w Jezusa i twierdzić, że jestem czarodziejką, która ma różne moce?
I choć wiadomo, że była to wtedy dziecięca zabawa z mojej strony, to wracając do tego pytania stwierdzam, że mój brat zadał mi prawidłowe i mądre pytanie.

Gdy ktoś życzył mi powodzenia na egzaminie to dziękowałam. Ogólnie gdy ktoś mi życzy powodzenia dziękuję. Stawiam torebki na podłodze. Nie odpukuję w niemalowane drewno. Siadam na rogu. Nie czytam horoskopów nawet dla zabawy/ciekawości itp.

Niby to pierdoły, możliwe…, ale czy na pewno?

Po prostu nie wierzę w zabobony, przesądy itp. Nie korzystam z niczego, co by mi w magiczny sposób mogło pokazać przyszłość, bo jestem katoliczką, bo WIERZĘ BOGU.

„Jezus Chrystus moim Panem jest. Alleluja!”

Czegoś więcej

Czy Bóg mówi? Tak. Przez Biblię, ludzi, sytuacje, tragedie itp. Wiemy to, ale szukamy czegoś więcej, jakkolwiek to dziwnie brzmi. Bo przecież mamy konkretne pytania, dylematy, wątpliwości, problemy itp. Potrzebujemy wtedy jakiejś konkretnej wskazówki z Góry. Powiedz mi, Boże: co mam robić? Pomóż mi…

Myślę, że to czego szukamy tkwi w naszej osobistej relacji z Bogiem. W tym na ile jest dla nas bliski. Są ludzie w naszym życiu, z którymi budujemy/zbudowaliśmy taką relację, że komunikaty, które między sobą wymieniamy, są zrozumiałe tylko dla nas dwojga, nawet jeżeli siedzimy w szerszym gronie. Czasem jest to takie, a nie inne spojrzenie, jakieś zdanie czy słowo. Niby rozumie to całe towarzystwo, ale prawdziwy sens rozumiesz tylko ty i ta dana osoba.

Dzieje się tak, bo się poznaliście/poznajecie, rozmawiacie, macie kryzysy lub dobre czasy. Wiecie o sobie dużo, więcej niż inni. I pewne rzeczy są tylko wasze.

Myślę, że podobnie jest z Bogiem: zna mnie i ja staram się Go poznawać. Mówi do mnie tak, żebym konkretnie ja to zrozumiała. Mówi do mnie bardzo konkretnie, ale żeby to naprawdę usłyszeć, trzeba wsłuchać się w siebie, być uważnym i otwartym, cierpliwym. Trzeba czasu, trzeba poczekać… No i trzeba Ducha Świętego.