Gdy do kin weszła „Pasja” Mela Gibsona miałam 16 lat. Jeden z obrazów, który mocno zapadł mi w pamięć. W sumie dwa momenty, które stworzyły mi jeden obraz, który do dzisiaj daje mi do myślenia.
Pierwszy moment, gdy już siedziałam na swoim miejscu czekając na seans. Obserwowałam ludzi wchodzących na sale. Jedni głośno się śmiali, trzymając popcorn, colę, drudzy skupieni, dający wrażenie, że wiedzą na jaki film przyszli. Normalny obraz.
Jednak to co zobaczyłam po seansie to mnie zaskoczyło i zastanowiło. Leciały napisy, włączyli światła, a nikt, ale to nikt nie ruszał się z miejsca. Wszyscy siedzieli w miejscu, milcząc… jak zamurowani…
Ja sama wtedy zaczęłam „dotykać”, rozumieć jak wielką ofiarę Jezus poniósł …. Do czego „posunął” się sam Bóg, by mnie zbawić… A gdy ktoś się pytał czy mi się podobała „Pasja”… to nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie… stwierdzając, że nie jest to dobrze zadane pytanie… Później wracając do tego filmu, raz po raz, zaczęłam odkrywać jaki to ważny film…
Przez pierwsze tygodnie po śmierci Jarka, nieustanie towarzyszyła mi jedna scena z „Pasji”. Gdy Jezus upada pod ciężarem krzyża i podbiega do Niego zapłakana Maria. Jezus tłumaczy jej wtedy, że wszystko czyni nowym…
Tak… świat się zatrzymał, świat runął. Ale Jezus przyszedł z prawdą i nowym początkiem relacji, które z bólem serca pożegnałam i zaakceptowałam taki stan rzeczy.
„Wierzę w Ciebie Boże. Zaradź mojemu niedowiarstwu”