Ostatnio pewna osoba, która mnie ledwo co poznała, otworzyła się przede mną i podzieliła się swoja historią życia. Z jednej strony zaskoczyło mnie to.., z drugiej nie… Zapytałam: czemu akurat ze mną się tym dzieli? Stwierdziła, że sama do końca nie wie , ale tak poczuła…
Nie byłam zaskoczona odpowiedzią, ponieważ w ciągu mojego życia wysłuchałam wiele ludzkich historii i problemów. Często od obcych ludzi, którzy potem stwierdzali:
– Nie wiem co to jest, ale masz w sobie coś takiego, ze chciałam/chciałem się przed Tobą otworzyć, choć nawet Cię nie znam.
Zawsze próbowałam wtedy coś powiedzieć, doradzić, zrozumieć. Dobijała mnie jednak jedna rzecz… , im bardziej mi zależało na danej osobie, tym bardziej chciałam coś zrobić więcej, by pomóc, a nie mogłam nic. Potem nie raz jeszcze na koniec obrywałam i ten ktoś znikał…
W pewnym momencie miałam dosyć… Nikogo nie słuchałam, nikomu nie radziłam. Myślałam, że zakopałam to coś.
Myślę jednak teraz, że to nie tak. Po prostu dostałam coś od Boga i nie do końca to rozumiałam, przez co nie umiałam tego dobrze wykorzystywać… I wtedy przerastało mnie to.
Ostatnimi czasy zaczynam na nowo rozumieć. Czasem najbardziej chodzi o samą obecność. Niewiele…? Czasem to wszystko czego potrzebujemy i za czym tęsknimy.
To że ktoś kogoś wysłuchuje i doradza mu a potem ten drugi znika jest bardzo prosto wytłumaczyć. Jest to jak z wizytą u psychologa wylewasz na niego wszystko on słucha doradza a potem znikasz. Znikasz dlatego że ten ktoś/ psycholog zna twój problem a ty po pewnym czasie po przepracowaniu chcesz o nim zapomnieć więc uciekasz od osoby która go zna